Skoro inni się chwalą to i ja coś zarzucę ;]
Krótka historia policjanta Max'a
Wysiadając ze służbowego forda stanąłem w gęstym śniegu. 23 grudnia 2011 roku, godzina 19:21. Ostatnie wezwanie przed 2 tygodniowym urlopem. Zatrzasnąłem za sobą drzwi samochodu i przekręciłem kluczyk w zamku. Nałożyłem czapkę na głowę i podszedłem powoli do drzwi starego mieszkania. Ośnieżone schody spowodowały, że wchodząc po nich robiłem tyle samo hałasu, co święty Mikołaj przedzierający się przez komin. Odpiąłem pałkę od pasa i zastukałem w drzwi, odsunąłem się, oczekując na reakcję lokatorów.
– Muszę jeszcze kupić prezent dla Jane i Dave’a. – pomyślałem. Może jednak kupię mu tę zabawkę, o którą mnie ciągle prosi?
Ile można czekać, aż ktoś się ruszy? Zimno jak w chłodni! Nacisnąłem na klamkę, która ustąpiła pod naciskiem, odsłaniając wnętrze holu. Wszedłem powoli do środka zamykając za sobą drzwi.
– Policja! – krzyknąłem przełączając włącznik na ścianie. Hol pozostał niestety nieoświetlony.
Ruszyłem przed siebie wyciągając latarkę z kieszeni. Zwykłe wezwanie do awantury w domu, tylko gdzie są awanturnicy? Włączyłem latarkę i rozejrzałem się po korytarzu. Podszedłem do prowadzących na górę schodów i spostrzegłem kilka czerwonych kropli na barierce.
– Max Carvey do centrali. – powiedziałem do krótkofalówki podejrzewając, że awantura mogła przybrać na silne. Od groźby do rękoczynów dalekiej drogi nie ma.
– Centrala słucham 3242. – usłyszałem kobiecy głos.
– Nasza awantura chyba przybrała na sile. Są ślady krwi w mieszkaniu i brak domowników. Proszę o wsparcie. – wyrecytowałem niemalże dokładną formułkę z podręcznika.
– Zrozumiałam, wysyłam do ciebie Francisa i Bruno. – powiedziała – Wesołych świąt.
– Dzięki i wzajemnie. – powiedziałem przechodząc w głąb korytarza.
Wszedłem do obszernej kuchni, przełączyłem włącznik i znowu nic. Wygląda na to, że cała dzielnica nie ma prądu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i spostrzegłem, że brakuje kilku noży w stojaku. Jeżeli w tym budynku jest nożownik to lepiej nie spotkać go w pojedynkę. Odpiąłem kaburę i złapałem za najlepszego przyjaciela – służbowy walter PP kaliber 9 mm. Szybkim krokiem przeszedłem przez kuchnię do kolejnego pomieszczenia. Kroki odbijały się echem po całym domu. Zajrzałem do pomieszczenia, lecz okazało się puste. Jedno łóżko, szafka nocna i kilka drobiazgów. Obróciłem się i ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Spojrzałem na piętro i nagle zauważyłem jakiś ruch.
– Policja! Proszę się nie ruszać! – krzyknąłem i wbiegłem na piętro.
Stanąłem na ostatnim schodku z bronią wyciągniętą przed siebie. Spojrzałem w obie strony korytarza. Po chwili namysłu ruszyłem w lewo. Powoli wszedłem do małego pomieszczenia, rozglądając się. Niebieskie tapety na ścianach, kilka zabawek i mała kołyska. Podszedłem bliżej i zauważyłem w kołysce czerwone prześcieradło.
– Cholera. – zakląłem cicho przełączając krótkofalówkę.
Już otworzyłem usta, żeby się odezwać, gdy usłyszałem za plecami jakiś szelest. Zdążyłem kątem oka zauważyć uderzający we mnie nóż. Sztylet uderzył mnie w pierś okrytą kamizelką, zrywając z niej krótkofalówkę i rozcinając mundur. Silnym ruchem ręki udało mi się odepchnąć napastnika, lecz sam przewróciłem się o pluszowego misia. Gdy podniosłem wzrok napastnika już nie było. Stanąłem na nogi i ruszyłem do drzwi z bronią wyciągniętą przed siebie. Nagle usłyszałem zduszony krzyk i zauważyłem, jak z sąsiedniego pomieszczenia wychodzi nieogolony mężczyzna trzymający jakąś kobietę. Nóż przytknięty do jej szyi spowodował, że poczułem przypływ adrenaliny.
– Puść ją! Jesteś aresztowany! – powiedziałem głośniej niż zamierzałem.
Mężczyzna tylko uśmiechnął się szyderczo i zrobił krok w moją stronę. Zacisnąłem dłoń na broni celując w twarz napastnikowi.
– Stój, bo strzelam! – powiedziałem, gdy znalazł się jakieś 2 może 3 metry ode mnie.
Mężczyzna spojrzał, po czym popchnął kobietę w moją stronę. Odruchowo złapałem ją i w tej samej chwili poczułem, jak ostrze bandyty wbija się w moją nogę. Szarpnąłem się, zrzucając kobietę na bok. Bandyty nigdzie nie widać. Spojrzałem na kobietę i po chwili zrozumiałem, że nie żyje. Zmroziło mnie. Przestraszyłem się, jak spojrzałem na nogę. Rozcięta łydka strasznie krwawiła. Ruszyłem schodami na dół starając się nie nadwyrężać rannej kończyny. Niespodziewanie usłyszałem czyjś krzyk i poczułem jak lecę twarzą w dół. Podczas upadku usłyszałem trzask. Złamałem prawą rękę! Błyskawicznie obróciłem się na plecy i zauważyłem błysk ostrza. Złapałem ręce napastnika, starając się odwlec własną śmierć. Stalowy kieł powoli, lecz systematycznie opuszczał się do mojej piersi. Twarz mojego oprawcy, twarz szaleńca, brudna, spocona wyglądała ohydnie. Dzikie spojrzenie, rządne krwi i ten grymas! Ostrze dotknęło mojej kamizelki! Usłyszałem pukanie do drzwi. Moi wybawiciele! Podjąłem heroiczną próbę powstrzymania ostrza jeszcze przez moment. Już otworzyłem usta, by krzyknąć, ale poczułem tylko ból. Z ust wydostało się coś pomiędzy krzykiem a kaszlem. Ręce odmówiły zupełnie posłuszeństwa i poczułem, jak stal wchodzi we mnie jak w masło. Usłyszałem kilka strzałów, zobaczyłem jak twarz mojego kata znika, a na jej miejsce pojawia się przerażona twarz Francisa. Niezrozumiałe słowa, które wypowiadał odbijały się ode mnie niczym deszcz od dachu. Starałem się wykrztusić jakiekolwiek słowa, ale poczułem tylko jak gęsta, kleista ciecz zalewa mi usta. Oczy się zamykają. Świat ciemnieje …