O dziwo, historia naszego bohatera nie zacznie się od leniwego przeciągania się w łóżku/na macie, gdy leniwe promienie słońca delikatnie muskały go po jego zarośniętej twarzy. Oczywiście, taki element zaistniał, tak samo jak udanie się do łazienki, umycie twarzy i innych części ciała, pogłaskanie mruczącego z zadowolenia Metroida (O ile można nazwać tak te wszystkie dziwne dźwięki jakie to zielone dziwne ustrojstwo wydawało) i chwilowego lenistwa. Po chwili rozmowy z sympatycznie wyglądającą różową kulką i małymi rączkami i nóżkami Stephen przypomniał sobie, że miał dzisiaj odebrać swoją gitarę od faceta z lasu. Dość sympatyczny facet w średnim wieku, stolarz i drwal, ale mający pewne pojęcie o drewnianych instrumentach muzycznych. Również i wtedy nie działo się nic dziwnego. Opłatę za naprawę wniósł wcześniej, gitara była jak najbardziej w porządku co zresztą sprawdził na miejscu wprawiając siebie i rzemieślnika w stan zadowolenia, podziękował, i udał się do siebie, by oddać się typowemu dla siebie aktowi tworzenia/lenistwa. Tylko jedna rzecz mu tak nie do końca pasowała. Widział w swoim życiu już dość wiele. Ludzi ze świecącymi mieczami, tańczących panów w garniturach, czarno-białe nieme myszy w cylindrach i frakach...
Ale tak wielkiego tygrysa to on jeszcze nie widział. Miał on ze 2 metry wysokości, potężną budowę, wielki pysk, i ogólnie prezentował się okazale. Był tylko jeden problem...
Skubany był w dość kiepskim stanie. Tu rany kłute, tu piękny rząd strzał, a z jego prawego uda sterczała nawet złamana włócznia. Ktoś tu chyba urządził sobie polowanie i nie dokończył, zostawiając ciężko ranne zwierze samo sobie. Aktualnie jego zajęciem było nieprzytomne patrzenie w stronę Stephena.
-No i co teraz z tym zrobisz, un?-Zapytał się blondyn w czarno-czerwonym płaszczu z chrumkami, poprawiając sobie grzywkę opadająca na jego jedno oko.