DANEImię: Iggy
Nazwisko: Evans
Profesja: Quincy
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 26
Waga: 68
Wzrost:186
Wygląd: - Spoiler:
Gdyby obejrzeć zdjęcie Iggy’ego z dzieciństwa po czym ujrzeć go po 20 latach na ulicy, istnieje duża szansa, że nikt nie miałby problemu z rozpoznaniem tego człowieka. Mimo że jego charakter to wirująca loteria, wygląd to jedna z niewielu stałych w jego życiu. Do tego stopnia, że nie zmienił swojej fryzury ani stylu ubierania od dzieciństwa, zgodnie z tym jak chciała go oglądać matka. Na jego głowie nieprzerwanie panuje nieład kruczoczarnych włosów. Garderobę stanowią przede wszystkim eleganckie marynarki w podobnych, stonowanych krojach. Jest dosyć wysoki, szczególnie jak na wschodnie standardy. Duży wzrost tym bardziej wzmaga wrażenie jego smukłości, przez co może wydawać się wręcz chorobliwie chudy. Twarz Evans'a to zazwyczaj oaza stoickiego spokoju, na której od czasu do czasu zagości ironiczny uśmieszek.
Charakter: Osobowość Iggy’ego to częsta zagadka dla otoczenia, jak i dla niego samego. Można ją określić mianem dynamicznej, zakrawającą czasem na lekką schizofrenię. Nie jest to jednak żadna choroba psychiczna. Życie dla tego człowieka to ciągły teatr. Od dziecka musiał uczyć się przywdziewać różne ‘maski’, aby ukryć to kim naprawdę jest. Z biegiem czasu nieco zatracił poczucie własnego jestestwa. Zazwyczaj dostosowuje swoje zachowanie do sytuacji oceniając jaka ‘’maska’’ przyniesie mu w tym momencie najwięcej korzyści.
W obyciu jest on zazwyczaj osobą mało wylewną. Wielu określa go przez to mianem skrytego (on woli to nazywać ‘dobrym ważeniem słów’). Ma specyficzne poczucie humoru oraz jeszcze bardziej specyficzną moralność. Jego system wartości dalece odbiega od ogólnie przyjętych norm. Iggy nigdy nie działa wbrew sobie. Jeżeli czuje że należy komuś pomóc – robi to. Jeżeli uważa, że należy zadać cierpienie – nie cofnie się przed tym.
Nie ufa raczej nikomu. Potrafi być osobą miłą, jednak zazwyczaj sprowadza większość relacji do gry aktorskiej. Możnaby w sumie powiedzieć, że czasami całkiem z niego dobra osoba. Bez mrugnięcia okiem rzuci się na pomoc drugiemu człowiekowi... pod warunkiem, że nie koliduje to z jego własnymi pragnieniami.
Poza tym Iggy to postać leniwa i do bólu pragmatyczna. Dąży do zaspokojenia własnych potrzeb przebierając w jak naprostszych środkach. Innymi słowy, nie jest pierwszą osobą, która rzuci się w wir walki, jednak nie odstąpi od niej gdy jest to jedyne wyjście.
Ekwipunek:Amulet Quincy, 10 rurek
Historia: (Jak każda, dobra historia ta również zaczyna się od środka ;> )Mark Wender nie był typem człowieka, który nie potrafił zapanować nad własnymi emocjami. Jednakże pewne sytuacje sprawiały, że permanentnie wypełniające go uczucia pustki i apatii, które przejawiały się w niemal każdej, podejmowanej przez niego decyzji, zaczynały sprawiać mu nieopisany dyskomfort. Tak jakby do tego pustego kotła, wewnątrz jego serca, jakaś dziwna moc zaczynała z wolna sączyć naparstek trucizny. Szczerze nie cierpiał tego uczucia. Między innymi właśnie dlatego już od dłuższego czasu zastanawiał się czy ta robota jest dla niego.
Teraz, gdy dwójka tępych dryblasów zgodnie z jego życzeniem przykładała rozgrzany pręt do stóp jego narzeczonej dziwna zaduma przez chwilę oderwała go od rzeczywistości. Ból fizyczny nie mógł równać się z cierpieniem jakie zadała mu ona swoją zdradą. Jak można pozostać sprawiedliwym człowiekiem w obliczu tej sytuacji? Nie da się odpowiedzieć na zdradę zdradą. Jakakolwiek kara będzie nieadekwatna. Wciąż trochę żałował, iż nie mógł nacieszyć się jeszcze dłużej żałosnym skowytem jej kochanka. Cztery dni bezustannego torturowania minęły jak z bicza strzelił…
Rozmyślania pochłonęły go chyba trochę za bardzo, bo nagle poczuł na sobie wzrok podwładnych. Zdał sobie sprawę, że wokół zapanowała cisza. Przez chwilę jeszcze popatrzył się rozżalonym wzrokiem na 'komicznie' wykrzywioną od bólu twarz Sary.
- Wystarczy – spokojnie rzekł zwracając się do osiłka z kawałkiem stali. Drugi puścił kobietę, której ciało nie miało już najwyraźniej sił nawet na walkę z grawitacją. Uderzyła dosyć mocno o posadzkę. – Chciałbym trochę prywatności z moją ukochaną – dodał zimno Mark, tym razem zwracając się do wszystkich, czterech ludzi znajdujących się w pokoju. – Nasz związek przechodzi przez trudny okres. – dokończył przeszywając wzrokiem Sarę. Tak jakby chciał rozerwać to żałosne, leżące przed nim truchło samym spojrzeniem.
Wstał powoli z fotela, poczekał aż ostatni z ludzi zamknie drzwi. Podszedł do ‘ukochanej’ i klęknął przed nią. Delikatnie ujął w dłoni jej podbródek, aby mógł raz jeszcze wedrzeć się w te nienawistne oczy.
- W porządku, kochanie? - wyszeptał Mark, lecz nie zdążył dokończyć, bo w odpowiedzi kobieta splunęła mu w twarz.
- Ty.. sukin…
- Cii – uciszył Sarę gestem i uśmiechnął się lekko. Postanowił kontynuować mimo oczywistej zniewagi. Bardzo dobrze rozumiał jej rozgoryczenie. Był pewien, że gdyby nie miała rąk spętanych za plecami rozmowa byłaby jeszcze ciekawsza. – Nie jestem pewien czy już do Ciebie doszło jak wielką sprawiłaś mi przykrość. Jak mógłbym Ci to uzmysłowić? Co Ty byś zrobiła na moim miejscu, kotku? – Blada twarz kobiety stężała niczym mięsna galareta. Jej wargi drgały jakby próbowała wydusić z siebie krzyk. Z pewnością jednak nie umiała teraz udzielić odpowiedzi na to pytanie.
Mark wiedział, że dla jej prostego umysłu to zbyt duże wyzwanie. Od zawsze czuł znaczną wyższość intelektualną nad swoją partnerką. Nawet dla niego stało się to utrapieniem. Odpowiedź dla niego już była jasna.
- Ty wbiłaś nóż w moje serce, więc odpłacę Ci się tym samym…
*****
Tego wieczora Mark miał dużo spraw na głowie. Sytuacja była dla niego oczywista. Zostało mu tylko kilka dni, aby zniknąć bez śladu z Ontario. Jako narzeczony z pewnością będzie pierwszym tropem na drodze poszukiwań Sary. Fałszywa tożsamość i paszport były już gotowe, jednak kilka spraw wymagało jeszcze dopięcia. Zatarcie wszelkich oznak jego nielegalnych interesów... Zainscenizowanie samobójstwa nieszczęśnika, który z rozpaczy po utracie narzeczonej rzucił się z mostu… Właśnie był w trakcie pisania listu samobójczego, lecz nieopisana gorycz wciąż mąciła jego umysł. Czemu poniósł taką porażkę w swoim życiu, że musi znów tam wracać? Tam, gdzie poprzysiągł sobie, że jego stopa już nigdy nie stanie? Nie był człowiekiem z natury sentymentalnym, ale dzisiaj wspomnienia zaczęły same powracać, jak stary, dobrze znany film odpalony na zużytym odtwarzaczu VHS.
*****
Pierwsze obrazy, jakie zostały mu w głowie, to wczesne lata w Japonii. Tam się urodził oraz dorastał pod czujnym okiem matki, która pracowała jaka pielęgniarka. Przez pierwsze 15 lat życia nie widział ojca. Wiedział tylko, że jeszcze przed jego narodzinami wrócił do Stanów, aby z bliska doglądać własnych interesów.
Mark nie był szczęśliwym chłopcem. Od zawsze różnił się od rówieśników. Widział, czuł oraz słyszał rzeczy, o których oni nie mieli pojęcia. Wysoka świadomość duchowa, którą odziedziczył po matce była często obiektem szykan, mimo iż chłopak nauczył się w miarę szybko aby swoje odczucia i wrażenia zachowywać dla siebie. Był na tyle inteligentny iż radził sobie w szkole, mimo że na naukę nie poświęcał czasu prawie w ogóle. Bardziej absorbowało go opanowywanie kontroli reiatsu, którego nauczała go rodzicielka. Bajki, które mu wciskała o dawnych, wielkich rodach Quincy wojujących z Bogami Śmierci spychał na drugi plan. Zdawał sobie sprawę z istnienia wielu niezrozumiałych rzeczy, gdyż widywał je na co dzień. Jednak najbardziej interesowało go to, co przyniesie mu wymierne korzyści w życiu doczesnym – moc. Widział w swoim niezwykłym talencie szansę, która uczyni z niego potężnego człowieka.
Pani Wenderowa podziwiając cierpliwość oraz chłonność umysłu chłopca, liczyła że pójdzie w jej ślady i w przyszłości stanie się światowej klasy chirurgiem z własną kliniką medyczną. Tak się jednak nigdy nie stało... Mimo, że przyswajanie wiedzy nie sprawiało chłopakowi żadnych problemów, medycyna oraz biologia nie budziły w nim żadnego zainteresowania. Znalazła bardzo proste rozwiązanie. Postawiła Markowi warunek, iż dopóki nie zaznajomi się z podstawami pierwszej pomocy oraz anatomii ludzkiej dopóty nie będzie kontynuowała jego treningu jako Quincy. Nie było chyba lepszej motywacji, która mogłaby go zmusić do żmudnej pracy. Nie zajęło mu to też zbyt dużo czasu. Opanował cały materiał w miesiąc, po czym wrócił do swojej właściwej pasji.
W nagrodę za swój wysiłek dane mu było poznać tajniki używania tzw. rurek Quincy. Tym co ostatecznie przekonało rodzicielkę o niezwykłym talencie i zacięciu syna , był fakt że jego umiejętności rurkarza szybko przewyższyły nawet jej własne. Stało się już jasnym, że w tym chłopaku budził się potencjał na miarę dawnych, prawdziwych Quincy, założycieli rodu.
Wszystko wiodło się swoim tempem. Smród odmienności i ekscentryzmu jaki ciągnął się za nim oraz jego matką nie przysparzał dotychczas zbyt wielkich problemów. Ot zwykła, zwariowana kobieta samotnie wychowująca swojego synka, który ku nieszczęściu społeczeństwa rósł na równie pokręconą osobę co ona. (A może nawet jeszcze bardziej?)
Sąsiedztwo jednak zaczęło szumieć od bezustannych plotek o dziwnych incydentach, do których dochodziło w obrębie ich domostwa. Od nikomu niemożliwych do opisania hałasów po błyski światła, które potrafiły budzić ludzi po nocach. Kwestią czasu było aż służby socjalne oraz policja zainteresują się ich sytuacją. Obrót spraw okazał się druzgocący dla młodego chłopaka. Jego kochana matka, jedyna bliska osoba w jego życiu, decyzją sądu skończyła w... domu dla psychicznie chorych. Nad chłopakiem stanęło widmo poprawczaka. Wszyscy widzieli w nim skrzywdzone psychicznie dziecko. Rosła w nim nienawiść do całego świata. Wtedy też w jego życiu pojawił się ojciec.
*****
Mark nie cierpiał go od samego początku. Nie tylko dlatego, że pozostawił swoją rodzinę na kilkanaście lat żałosnej egzystencji w obcej cywilizacji, ale również z tego powodu, iż sam nie okazywał względem syna żadnych uczuć. Ojciec bał się go, bo od początku dostrzegał w nim odbicie cech byłej żony. Nie tylko pod względem dziwnych zapędów spirytystycznych, ale i wyglądu. Jedna rzecz mu się w nim podobała. Podobnie jak on miał łeb do interesów, dlatego od razu zabrał go do swojej willi w Ontario. Jak powtarzał, chciał aby syn „jeszcze wyszedł na ludzi”.
James Wender był przede wszystkim człowiekiem sukcesu. Dysponował bardzo intratnym biznesem, któremu poświęcił całe życie. Stworzył koncern farmaceutyczny, na którym dorobił się milionów dolarów, na boku prowadząc interesy z meksykańskimi kartelami narkotykowymi. Jako bardzo wpływowa osoba o nieskazitelnej opinii stał się poważaną osobistością zarówno w przestępczym półświatku, jak i wśród wyższych sfer ‘’amerykańskiej arystokracji’’. Takie rzeczy jak pranie brudnej forsy, jego niepokojące uzależnienie od hazardu oraz morfiny były tajemnicami Poliszynela, ale wpływowość oraz intelekt tego człowieka wciąż trzymały go na samym szczycie.
Mark dostrzegł w ojcu pewien rodzaj autorytetu. Mimo nieskrywanej niechęci do jego osoby zdawał sobie sprawę, że zazwyczaj właśnie tacy ludzie jak on osiągają coś w życiu. Podążając dalej szlakami, które wytyczyła mu matka mógłby co najwyżej skończyć w wariatkowie. Od tamtej chwili zaczął poświęcać coraz więcej czasu na sprawy ojca. Od bycia zwykłym chłopcem na posyłki aż do prowadzenia własnej działalności, w której przede wszystkim czyścił brudną forsę pochodzącą z nielegalnych transakcji. Nie dało się zaprzeczyć – miał do tego talent.
Przydatnymi okazały się jego nadludzkie umiejętności, które wykorzystywał w ‘negocjacjach’ z niewygodnymi kontrahentami oraz w przypadku nieposłuszeństwa któregoś z podwładnych. Większość uważała to za zwykłe sztuczki magiczne, lecz kilku najbliższych współpracowników wiedziało że jest w tym coś więcej – jaki magik w końcu potrafiłby wytrzasnąć znikąd błękitną poświatę w kształcie łuku, którym mógł w mgnieniu oka zwęglić człowieka? Młody Wender szybko zyskał posłuch bardzo tajemniczego oraz nieobliczalnego człowieka. Ludzie bardziej bali się jego niż seniora, który powoli podupadał na zdrowiu oraz kondycji psychicznej. Coraz bardziej pochłaniały go również nałogi, do których doszła heroina. Jego odejście było tylko kwestią czasu, a myśl ta wcale nie smuciła syna.
Niedługo po tym, gdy James zmarł na wskutek przedawkowania opiatów, Mark poznał swoją pierwszą miłość - Sarę. Kiedy w końcu przejął wszystkie udziały w firmie oraz układał swoje życie z nową partnerką wydawało się, że szczęście w końcu mu sprzyja. Szybko się okazało, iż ma o wiele większe skłonności do przestępczych zatargów, tym samym odstawił na bok powoli podupadający, legalny interes ojca. Nie minęło dużo czasu nim sprzedał wszelkie udziały i całkowicie oddał się hedonistycznemu stylowi życia jako przywódca niewielkiej szajki zajmującej się nielegalnymi procederami.
Ta kryminalna ‘sielanka’ zakończyła się wraz ze zdradą jedynej osoby, której był jeszcze w stanie zaufać - Sary. Wtedy również Mark pierwszy raz w życiu użył własnych mocy, aby zabić drugiego człowieka…
*****
Mimo iż Mark był uzależniony od papierosów dłuższy pobyt w silnie zadymionym pomieszczeniu przyprawiał go o nieznośne bóle głowy. W tej chwili czuł się niemal jak w nikotynowej saunie, ledwo widząc kartkę papieru leżącą tuż przed jego nosem. Bardzo chciał wyjść odetchnąć świeżym powietrzem, ale czuł wielką potrzebę dokończenia tego listu. Tu jakiś nieczytelny bazgroł… Tam trochę mocniej docisnąć, aby długopis przebił się przez papier… Potem trzeba będzie jeszcze nieco wymiąć rogi kartki, aby pożegnanie wyglądało na jak najbardziej emocjonalne. Sama treść też wyglądała całkiem wiarygodnie… Był w sumie zadowolony, choć nigdy nie wyobraziłby sobie siebie szczerze wypowiadającego podobnie ckliwe słowa. Cóż… Osoby, które go znały zapewne mogłyby uznać to za fałszywkę, ale nie chodziło tu o przekonanie wszystkich, że się zabił. Miał po prostu dać dodatkowy, fałszywy trop, aby policja jeszcze pomotała się z jego zniknięciem.
Mark spojrzał jeszcze raz z nieukrytym zadowoleniem na swoje dzieło, po czym odpalił papierosa i wyszedł na spacer.
****
Wender po raz kolejny zamknął oczy i wytężył umysł, aby przypomnieć sobie czy na pewno czegoś nie pominął… Czy nie popełnił jakiegoś głupstwa? „Policja już pewnie została zawiadomiona o zaginięciu Sary. Poszukiwania rozpoczną jednak dopiero 24 godziny od zgłoszenia. Nie ma już czasu na żadne poprawki. Ten etap jest za mną. Jeżeli zostawiłem jakiś ślad, który ich na mnie naprowadzi, nic z tym nie zrobię.” Burzę w jego mózgu przerwał ryk silnika samolotu oraz łagodny głos spikerki „Uwaga, pasażerowie czekający na lot do Karakury proszeni są o ustawienie się do stanowisk c1-c6 w celu przygotowania do odprawy. Dziękuję za uwagę.”
Chwycił walizkę i ruszył ku bramkom. Nie miał czego się bać. Spreparowany dla niego dowód oraz paszport zostały wykonane przez mistrzów tego fachu, do których miał dostęp jeszcze za życia ojca. Przewidział że wydarzenia mogą potoczyć się niefortunnym torem, dlatego był na to przygotowany już od kilku lat. Dla pewności zerknął jeszcze raz na swoją nową tożsamość, aby nie popełnić żadnej, niepotrzebnej gafy. Starał wyrzucić się z głowy dawne imię i nazwisko. Mark Wender był człowiekiem, który poniósł porażkę. Teraz przed nim nowe życie jako Iggy Evans.
****
Iggy wpatrywał się w powoli niknące za horyzontem Słońce stojąc na balkonie kawalerki, którą wynajmował w Karakurze od miesiąca. Nikotyna w przyjemny sposób odurzała jego umysł. Po raz ostatni cmoknął filtr papierosa po czym wystrzelił go daleko w dół na przeciwległy chodnik.
Starał się już nie myśleć o tamtych wydarzeniach. Wraz ze starym nazwiskiem wiele rzeczy w jego życiu uległo zmianie.
W dłoni z nudów obracał srebrny łańcuszek na końcu którego połyskiwał dosyć dużych rozmiarów krzyż egipski. Towarzyszył mu bezustannie odkąd ukończył 11 lat. Dostał go
w spadku po dziadku. Według fantazyjnych relacji matki był on najpotężniejszym człowiekiem, który stąpał w owym czasie po Ziemi. Rzekomo miał osiągnąć maksimum mocy danej gatunkowi ludzkiemu, a zanim odszedł jego jedynym życzeniem było, aby potomni kultywowali tradycję Quincy'ch. Ta myśl przypomniała Iggiemu o jednej rzeczy, która wciąż się w nim nie zmieniła. Nadal pragnął wielkiej mocy...
Pieniądze: 2000 Ryo.
STATYSTYKIAtrybuty:Siła: 4
Szybkość: 10
Zręczność: 5 + 3 = 8
Wytrzymałość: 4
Inteligencja: 5 + 7 = 12
Psychika: 5 + 3 = 8
Reiatsu: 2 + 2 = 4
Kontrola Reiatsu: 10
OGÓLNEUdźwig: 40
Prędkość (śr.): 10
Prędkość (max.): 30
PŻ (Punkty Życia): 40
PR (Punkty Reiatsu): 40
Umiejętności: Bogacz
Rurkarz
Pierwsza pomoc
Anatomia
Wady:Uzależnienie (papierosy)
A teraz proszę o łagodny wyrok.