Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksSzukajRejestracjaZaloguj

 

 Watanabe no Tsuna

Go down 
AutorWiadomość
渡邊綱


Watanabe no Tsuna Mg10
渡邊綱


Mistrz Gry : Fairy

Karta Postaci
Punkty Życia:
Watanabe no Tsuna Pbucket4096/4096Watanabe no Tsuna Empty_bar_bleue  (4096/4096)
Punkty Reiatsu:
Watanabe no Tsuna Pbucket83037/262144Watanabe no Tsuna Empty_bar_bleue  (83037/262144)

Watanabe no Tsuna Empty
PisanieTemat: Watanabe no Tsuna   Watanabe no Tsuna Empty2009-11-09, 05:26


.
__________________________


Godny podziwu
Ten kto nie pomyśli: 'Życie mija'
Widząc błyskawice.


- Buuujasz...

- Wcale nie, naprawde ich widzialem - Kisshomaru niemal dygotal ze zlosci, ze koledzy zarzucaja mu klamstwo. Od zawsze byl troche samotnikiem - najlepiej czul sie za miastem poznajac przyrode. Kiedy tylko mogl, wymykal sie z domu i szukal urokliwych miejsc. Gdy takie znalazl, szczesliwy by, jakby zostal wybrancem losu. Tylko raz podzielil sie jednym ze swoich skarbow z rowiesnikami. Przepiekna polana, pelna kwiatow i motyli, mozaika ze swiatla i cienia stworzona na tym barwnym dywanie przez slonce przeswitujace miedzy drzewami zostala brutalnie wysmiana. Chlopcy kpili z niego, ze jest baba i zaczeli zrywac kwiaty, szydzac zeby zaczal plesc z nich wianki. Wstretni troglodyci. Obiecal sobie, ze nigdy wiecej nie pokaze nikomu swoich swietosci.

...Miesiac temu znalazl kolejne miejsce. Najpierw odkryl strumien. Niewielki, z piaszczystym dnem i paprociami porastajacymi brzegi. Male rybki blyskaly luskami w sloncu, zbyt szybie, by mogl je zlapac. Idac z biegiem strumienia dotarl do rozlewiska. Wydeptane sciezki prowadzace na brzeg jednoznacznie wskazywaly, iz zwierzeta przychodzily sie tu napic. Wolal sie nie zatrzymywac, bo w koncu mogly to byc rowniez drapiezniki. Ominal zatem wodopoj zastanawiajac sie dokad zaprowadzi go blekitna wstega. Dzien byl goracy, ale las tlumil zar. Swiergot ptakow umilal wedrowke. Kisshomaru stracil na chwile rachube czasu. Uznal wyprawe za udana, nawe jesli nic wiecej juz dzisiaj nie zobaczy. Pogwizdujac razem z ptakami przedarl sie przez geste w tym miejscu poszycie i dech mu zaparlo. Strumien przechodzil pare metrow dalej w plytkie jeziorko. Po lewiej dosc gesty las iglasty z glebokim cieniem, caly uslany uschnietymi igielkami, szyszkami i kepkami mchu. Po prawej kobierzec soczystej trawy, a za nia zagajnik brzozowy. Na wprost wznosila sie formacja skalna rozciagajaca sie rowniez na boki, lagodna z prawej, duzo bardziej stroma z lewej. Do jeziorka z cichym szumem splywal kaskada wodospad. Slonce tanczac na rozpylonych w powietrzu kropelkach rysowalo nad woda tecze. Kisshomaru wszedl na trawe podziwiajac znalezisko. Na otwartej przestrzeni od razu poczul cieplo dnia. Woda wrecz zapraszala, ale poczatkowo czul opor przed ingerencja w spokoj naturalnej swiatyni. W koncu obawa przed zbrukaniem tego miejsca ustapila i ostroznie wszedl do wody. Przyjemny chlod objal najpierw stopy, pozniej lydki. Brodzac podszedl do wodospadu i stojac przed nim rozkoszowal sie tecza na swojej twarzy. Po chwili odwrocil sie, zrobil krok do tylu wchodzac pod strumien wody. Coz za ulga w ten upelny dzien. Odchylil sie i... zamiast spodziewanego oparcia ogarnela go ciemnosc. Uderzyl o cos twardego i na moment zamarl w panice. Nic sie jednak nie stalo. Jasna plama przed nim i szum wody uswiadomily mu, ze musial po prostu wpasc do jaskini za wodospadem. Powoli podniosl sie i rozmasowal stluczony lokiec. Nim zdarzyl pomyslec co dalej, uslyszal za soba jakies dzwieki. Odwrociwszy sie zobaczyl swiatelko. Na poczatku bardzo male, ale wydawalo sie, ze powolutku rosnie. Skulil sie w przyplywie paniki. To na pewno nawiedzona jaskinia! Wkroczyl do swiata demonow i za chwile na pewno go pozra! Stal tak sparalizowany, az w koncu oprzytomnial. Przebiegl przez kurtyne wody potykajac sie i wpadajac twarza do rozlewiska. Podniosl sie blyskawicznie, dobrnal do brzegu rozgladajac sie po drodze za jakas kryjowka. Rzucil sie w najgestsza kepe krzakow, jaka wypatrzyl i zamarl przy ziemi starajac sie nawet nie oddychac. Lomot serca, byl o tym przekonany, slychac bylo nawet w Rukongai.
...Niedlugo potem przez wodospad zamiast spodziewanych potworow przeszlo dwoch shinigami. Wygladali nieco osobliwie. Dosc sfatygowane stroje, zanpakutou niedbale przerzucone przez ramie, umorusani i zmeczeni, a teraz dodatkowo takze przemoczeni. Mimo to najwyrazniej zadowoleni z zycia, bo usmiechnieci od ucha do ucha.
- Yoroku-san, jestem ci winien kolejke sake, tylko nie wiem, czy za udzielone nauki, czy za to, iz laskawie mnie nie zabiles.
- W takim razie jestes mi winien trzy kolejki, za nauki i darowanie zycia.
- Yoroku-san, to dwie, a trzecia?
- Trzecia oczywiscie za moje doskonale towarzystwo.
Rozesmiali sie obaj i rozprawiajac tak oddalili sie w kierunku Rukongai. Kisshomaru przelezal w krzakach jeszcze jakis czas, po czym upewniwszy sie, ze zostal tu sam, pobiegl jak najszybciej do domu.

...Wrocil w to samo miejsce trzy dni pozniej. Zaintrygowali go tajemniczy shinigami. Nie mial zadnej pewnosci, ze ich tu znowu zastanie, ale intuicja podpowiadala mu, iz nie znalezli sie w tym miejscu zupelnie przypadkiem.  Czail sie na poczatku w krzakach, nie bardzo majac pomysl, co robic. Inaczej, niz za pierwszym razem, otoczenia zupelnie nie dostrzegal. Jego mysli wypelniala teraz tajemnica. Poniewaz przez dluzsza chwile nic sie nie dzialo zebral sie na odwage i wyszedl wreszcie z ukrycia. Podszedl powoli do sciany wody wytezajac sluch. Momentalnie sam sie zganil za naiwnosc i ostroznie przeszedl na druga strone. Ogarnela go znana juz ciemnosc z lekka poswiata zza plecow. Tym razem zadnych swiatel, ani dzwiekow. Jedynie monotonny szum wodospadu. Ciemnosc przed nim przyprawiala go o dreszcze, byl jednak swiadom, ze nie moze tu zbyt dlugo czekac. Gdyby shinigami nadeszli nie z wnetrza jaskini, jak ostatnio, nie mial by ani gdzie sie schowac, ani czasu na ucieczke. Wtedy co prawda wygladali na zadowolonych, ale kto wie, jak bedzie teraz. No i nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie wykonuja jakiejs tajnej misji, ktora wymaga eliminacji swiadkow. Wzdrygnal sie na ta mysl i z przyklejona do sciany dlonia ruszyl przed siebie. Potykal sie co chwila, raz odniosl wrazenie, ze cos ucieklo mu spod stopy, niemniej brnal dalej. Z kazdym krokiem rosla w nim determinacja. Za pozno bylo juz na odwrot. Korytarz najpierw lekko opadal, potem nieco wznosil, znow opadal. Gdy odwrocil sie i nie dostrzegl blekitnej plamy stalo sie jasne, ze musial rowniez zakrecac. Zniecierpliwiony mozolna wedrowka przyspieszyl i bolesnie uderzyl sie w palec. Przysiadl z bolu chwytajac sie za stope. Zaczynal zalowac , ze w ogole tu wchodzil. Panowal tu chlod, a on mial przemoczone ubranie. Kiedy wstal uswiadomil sobie, ze stracil orientacje i nie wie, z ktorej strony przyszedl, a w ktora zmierzal. Trudno. Trzeba isc dalej, bo sie tu przeziebi. Jesli sie pomyli, to najwyzej wroci, skad przyszedl. Chyba, ze korytarz sie rozwidla! Kisshomaru ogarnela panika. Nie, nie, nie. Musi za wszelka cene zachowac spokoj. Wzial pare oddechow. Uspokoiwszy sie nieco ruszyl znowu w kierunku, ktory mial nadzieje bedzie wlasciwy. Pare minut pozniej odetchnal z ulga - przed nim pojawila sie jasna plama. Poniewaz byla raczej zolta, niz niebieska, wiec musialo to byc drugie wyjscie. Czujac jeszcze lekkie zdretwienie w palcu zdusil w sobie chec puszczenia sie biegiem. Gdy dotarl wreszcie do konca tunelu, z radoscia powital slonce.

...Widok nie byl zachwycajacy. Zupelnie odmienny od tego, ktory zostawil za plecami. Przed nim rozciagalo sie skaliste pustkowie w roznych odcieniach zolci i wypalonej przez slonce czerwieni. Kisshomaru nie dostrzegl zadnej roslinosci, zadnego zycia. Tylko pyl gryzacy powieki unoszony podmuchami goracego wiatru. Westchnal rozczarowany. Najpierw ciemna, wilgorna dziura, a teraz dla odmiany wyprazone kamienie. Skoro jednak tyle sie poswiecal, zeby tu dotrzec, wypadaloby sie chociaz rozejzec. Uwazajac, by nie postawic stopy na ostrym kamieniu, ktorymi usiana byla okolica, rozpoczal rekonesans. Trudno bylo jednak obrac konkretny cel skoro nie dostrzegal w zasiegu wzroku niczego charakterystycznego, co nadawaloby sie na punkt orientacyjny. Wszedzie skalne rumowiska, skalne wzniesienia, a kazde podobne do sasiedniego. Spacerujac dobre pol godziny natknal sie jedynie na pare uschnietych drzew i jaszczurke. Szukanie ciekawych zakatkow przyrody bylo jednak prostsze. Teraz irytowalo go, ze tak naprawde nie wiedzial czego szuka i co w zwiazku z tym powinien zrobic. Rzucil ze zloscia przed siebie kamieniem. Zaraz. Co mowil kiedys dziadek? Kiedy masz jakis problem najpierw zaparz herbate. Pozniej usiadz i spokojnie przeanalizuj wszystkie fakty. Gdzies wsrod nich zawsze kryje sie wskazowka. Herbaty oczywiscie nie mial, ale wszak nie o takie szczegoly chodzilo dziadkowi. Zaczal intensywnie myslec. Nad jeziorko z wodospadem trafil chyba wczesnym popoludniem. Dlugo na niej nie zabawil kiedy pojawili sie shinigami. Nie wiedzial co prawda ile czasu zajelo mu przejscie przez tunel, ale mniej wiecej moglaby byc teraz podobna pora. Jesli zatem poczeka przy wejsciu, byc moze pojawia sie znowu. Podbudowany tym planem zerwal sie na nogi i udal sie poszukac kryjowki.
...Intuicja go nie zawiodla. Jakies pol godziny pozniej uslyszal najpierw chrzest i niewyrazna rozmowe, a niedlugo potem zza skal wyszli znajomi shinigami. Wygladali rownie sponiewierani, jak za pierwszym razem, z jedna roznica, iz mokrzy byli nie od wody, a potu.
- Nie masz litosci Yoroku-san.
- Nie przypominam sobie Seiichi, zebys o litosc mnie prosil, ale skoro masz dosc, to moze kapitan Shimada znajdzie dla ciebie jakies zajecie.
- Yoroku-san! Przeciez nawet zebrak w Rukongai wie, ze nie ma lepszego od kapitana Ichimonji... a ty jestes... eee... prawie tak dobry, a treningi z toba to zaszczyt.
- No... Seiichi... chodzmy wreszcie sie napic, bo wyschlem na wior na tej patelni.
Shinigami znikneli w ciemnym otworze i Kisshomaru zostal sam. Usmiechnal sie. Teraz byl pewny, ze przychodza tu regularnie, a z rozmowy wynikalo, ze Yoroku uczy czegos tego drugiego. Oczy mu zalsnily - zobaczyc trening shinigami to by bylo cos, o czym moglby opowiedziec kolegom bez obawy, ze znowu go wysmieja. Nastepnym razem musi byc tu przed nimi. Odczekal jakis czas upewniajac sie, ze na pewno sobie poszli, po czym sam ruszyl w droge powrotna.

...Przez nastepne trzy tygodnie zadnego treningu nie zobaczyl. Jak na zlosc najpierw popsula sie pogoda. Pozniej bez przerwy rodzicie chcieli, zeby im w czyms pomagal, wiec w rezultacie udalo mu sie wyrwac tylko dwa razy. Nikogo jednak na pustkowiu za wodospadem nie zastal.
...Wreszcie pogoda sie poprawila, a i jego pomoc przestala byc sprawa powszechnie poszukiwana. Znowu mial czas dla siebie. Wstal wczesnie rano, spakowal do torby przygotowane poprzedniego wieczora zapasy i wymknal sie do lasu. Pogoda zapowiadala sie sloneczna na wiekoszosc dnia. Zmierzajac w kierunku zagadkowego pustkowia przypomnial sobie dotychczasowa pasje i z zaintersowaniem obserwowal zmiany, jakie zaszly w otoczeniu przez miesiac. Okres najwiekszych upalow juz minal. Owady nadal uwijaly sie miedzy kwiatami, jednak wiele zapylonych wczesniej zrzucilo platki i zaczely przemiane w owoce. Ptaki swoj koncert jak zwykle zaczely o swicie. Teraz smigaly sie miedzy drzewami zdobywajac pokarm dla pisklat, ktore niedlugo same powinny zaczac latac. Niekiedy przemknela po galeziach ruda wiewiorka. Z jaka one gracja to robia, pomyslal Kisshomaru.
...Dotarl w koncu pod wodospad. Upewniwszy sie, ze nikogo nie ma przeszedl na druga strone wodnej kurtyny. Pamietajac niezbyt przyjemna podroz tunelem, tym razem zabral ze soba kaganek. Skrzesal ogien i uzbrojony w niewielkie swiatelko ruszyl przed siebie. Wilgotne sciany polyskiwaly w jego swietle. Niekiedy zyly mineralow tworzyly niezwykle, lsniace wzory zmieniajace sie w zaleznosci od kata, pod ktorym padalo swiatlo. W duzo lepszym nastroju, niz ostatnio dotarl do wylotu korytarza. Tutaj nie zmienilo sie nic. Ten sam monotonny widok, ten sam kolor, to samo uczucie pustki. Schowal kaganek i zaczal szukac dogodnej kryjowki. Znalazl nieopodal takie miejsce. Pod nawisem skalnym panowal gleboki cien. Ktos wpatrujacy sie intensywnie w to miejsce moglby wypatrzec chlopaka, ale przechodzac po prostu obok raczej nie. Uzbrojony w cierpliwosc i nadzieje, ze wlasnie dzis odkryje tajemnice shinigami, Kisshomaru zaczail sie pod skala.

-----------


- Jeszcze sake i pospiesz sie czlowieku!

Fukuzawa Seiichi razem z przyjaciolmi swietowal wlasnie awans. Swoj awans. Po latach ciezkiej pracy dolaczyl wreszcie do elity - zostal oficerem. I to nie byle jakim, a najwaleczniejszej dywizji w calym Seireitei. Mial zatem powod do dumy. Poza tym dobrze wiedzial, ze sukces przyciaga sukces. Czy Shizu siedzialaby teraz na jego kolanach, gdyby byl nikim? Nic dziwnego zatem, iz tryskal dobrym humorem i nie zalowal pieniedzy, by wydarzenie odpowiednio uczcic. Wlasciciel dyskretnie zdzielil scierka pierwszego pomocnika, ktory sie nawinal. Z shinigami lepiej nie zadzierac ot tak po prostu, a tym bardziej z takimi, ktorzy w doskonalym nastroju przyszli wydawac u niego swoje pieniadze. Lepiej ten stan podtrzymywac, by przypadkiem nie poszli do tego zawistnika po drugiej stronie ulicy. Pogoniony sluga czym predzej zaniosl trunek do stolika.

...Kanesaka Hidetora, jedenasty oficer szostej dywizji Gotei westchnal. Sama mysl, ze musi przekroczyc prog tego parszywego miejsca przyprawiala go o bol glowy. Jakiez to uwlaczajace. Nie rozumial poblazliwosci, z jaka wszyscy w rodzinie traktowali te mala niewdziecznice, ktora najwyrazniej za cel postawila sobie zrujnowac dobre imie rodu Kanesaka. Nalezaloby jak najszybciej wydac ja za maz i niech sie kto inny martwi jej ekscesami. Chociaz z drugiej strony rodzina pana mlodego moglaby miec sluszne pretensje za obarczenie ich tak skrajnie niewychowana panna mloda. Chyba, zeby trafil sie jakis zdesperowany rod, nie przejmujacy sie opinia. Ale taki pewnie jej nie utemperuje. I tak zle, i tak niedobrze. Tak, czy inaczej po raz kolejny na niego spadl przykry obowiazek przywolania siostry do porzadku. Juz z ulicy slychac bylo glosnie smiechy i okrzyki, a Hidetora zdecydowanie nie przepadal za halasliwymi miejscami i podpitymi ludzmi. Ze tez los go tak pokaral. Ruchem reki odprawil sluge, ktory poinformowal go, gdzie szukac rodzinnej zakaly. Wolal, by reszta odbyla sie przy mozliwie najmniejszej ilosci swiadkow. Westchnal po raz kolejny i wszedl do srodka. Cieplo, zapach potu i alkoholu, niedbale rozchelstani mezczyzni. Oto w jakich warunkach upodobala sobie przebywac panna z dobrego domu. Z beznamietna mina rozejrzal sie po lokalu w poszukiwaniu siostry. Skrzywil sie nieznacznie widzac ja na kolanach zarumienionego mezczyzny. Musial juz niezle sobie popic. I nie byl sam. Kilkunastu innych podobnie wygladajacych. Nie o ilosc jednak chodzilo. Nic by to nie zmienilo, gdyby bylo ich tu i trzy razy wiecej. Jednak insygnia wskazywaly jednenasta dywizje, co w polaczeniu z ich stanem zwiastowalo pewne klopoty. Nadzieja na szybkie i ciche zalatwienie sprawy prysla niczym mydlana banka. Trudno. Nie da sie cicho, to trzeba chociaz szybko. Podszedl do stolika, przy ktorym balowalo towarzystwo.
- Kanesaka Shizu, starczy tej blazenady. Wracamy do domu.

...Moze gdyby Seiichi byl trzezwy wydarzenia potoczylyby sie inaczej. W koncu Kanesaka jako oficer byl wyzszy stopniem, zapewne przerastal go umiejetnosciami i przyszedl po wlasna siostre. Gdyby wybral inna dziewczyne, nie byloby calego zajscia. Jednak stalo sie. Stara prawda jest, ze duze ilosci alkoholu skutecznie zaburzaja percepcje, a gdy rozumi spi, budza sie demony. Shizu oczywiscie zamierzala zignorowac polecenie brata, wiec zasugerowala by Seiichi odprawil tego nadetego gbura, ktory zawsze musi zepsuc najlepsza zabawe. Podjudzany przez kobiete, zamroczony przez sake i przed kolegami z dywizji nie mogl przeciez tak po prostu pozwolic, by ten oto szlachetka dyktowal mu, co ma robic. Dalszego zamieszania nawet dokladnie nie pamietal. Faktem jednak niezaprzeczalnym bylo, iz najwaleczniejsza dywizja poniosla sromotna kleske. Shizu zostala wyprowadzona przez brata, a Seiichi najadl sie wstydu. Dzien, ktory tak pieknie sie zaczal, skonczyl absolutna porazka.

...Nakano Yoroku lezal na szczycie trawiastego pagorka zujac trawke i wpatrujac sie w plynace niebem chmury. Mimo, ze jak przystalo na oficera jednenastej dywizji lubil zgielk, adrenaline i wartkie wydarzenia, czasem dopadala go dziwna nostalgia nakazujaca zaszyc sie z dala od codziennego zycia w poszukiwaniu sam nie wiedzial czego. Szukal zatem w blekicie nad glowa, w szumie traw i szeptach wiatru, szukal w samotnosci. Zyskal dzieki temu w dywizji przydomek filozofa. Yoroku po raz kolejny spojrzal katem oka na osobnika, ktory stal u podnoza wzniesienia. Czy to nie czasem swiezo upieczony dwudziesty oficer? Ile juz tam tak tkwi? Zdecydowanie zbyt dlugo, by uznac, ze zaraz sie zniecheci. Wstal, wyplul trawke i otrzepal hakame. W takich warunkach nie da sie odprezyc, wiec lepiej miec to z glowy jak najszybciej.
- Co tak sterczysz? Jezyka w gebie zapomniales?
- Yoroku-san! – odezwal sie zapytany z gorycza w glosie - Przynioslem hanbe naszej dywizji i aby ja zmazac musze stac sie silniejszy! Prosze, pomoz mi odzyskac honor! – wykonal gleboki uklon czekajac na odpowiedz.

-----------

...Chwile ciagnely sie niemilosiernie, a kazda nastepna wydawala sie coraz dluzsza. W lesie, czy na lace byloby mozna poobserwowac mrowke, liscie kolyszace sie na wietrze, cokolwiek. Tutaj nawet chmur nie bylo i jedyne, co zmienialo sie w otoczeniu, to rosnacy skwar. I dretwiejace nogi. Moglby nazbierac kamykow i rzucac nimi do celu, ale wtedy ryzykowal, ze zostanie przylapany i wyprawa skonczy sie fiaskiem. Po kilku tygodniach oczekiwan i nadziei nie mogl sobie na to pozwolic. Rozmasowal obolale miesnie, upil lyk wody i czekal dalej. Dziadek zawsze powtarzal, ze cierpliwi zostaja w koncu wynagrodzeni. Co prawda byloby milo, gdyby ta nagroda nie wymagala spedzenia tu calego dnia, czy dluzej... co to? Ha! Staruszek mial racje. Z czelusci wylonily sie dwie znajome postacie. Nie zwrocili najmniejszej uwagi na kryjowke chlopaka. Serce walilo mu tak, ze je na pewno uslysza, jak tylko stana w miejscu. Nie, nie, wszystko idzie, jak powinno, a tylko strach wyolbrzymia zagrozenie. Wzial swoja torbe i wolno podazyl za dwojka shinigami. Teraz ich tylko nie zgubic...

- No Seiichi... - zaczal Yoroku przeciagajac sie – moze dzisiaj wreszcie cos pokazesz, bo mija juz pewnie drugi miesiac i powoli zaczyna mi sie nudzic to wygwizdowie.
Przeciwnik zaatakowal z furia nie silac sie na odpowiedz.
- No... taka riposta mi sie podoba...
Przez chwile przyjmowal ciosy zaslaniajac sie tylko przed napastnikiem. Pozniej sam naparl, odepchnal go i przeszedl do ataku. Znali juz sporo swoich sztuczek, wiec zabawa byla nieco bardziej wyrownana, niz za pierwszym razem, gdy mlody oficer niewiele mogl poradzic przeciw doswiadczonemu koledze. Niemniej Nakano nadal zdecydowanie gorowal umiejetnosciami i doszedl do wniosku, ze czas sprobowac czegos nowego. Odzyskal przewage, kopniakiem poslal partnera na skale i wbil katane w ziemie.
- Furueru Tsuchi!
Fala reiatsu podniosla z ziemi chmure pylu. Gdy kurz opadl Nakano stal z dwoma sai w dloniach, ale nie wygladal przez to mniej groznie. Usmiechnal sie drapieznie i zaczal obsypywac dwudziestego oficera gradem ciosow. Cialo Fukuzawy szybko pokrylo sie masa drobnych skaleczen. Pojedynczo nie majace znaczenia, pomnozone przez ilosc uciazliwe i skucesywnie pozbawiajace sil. Zasapany Seiichi zwiekszyl dystans, by zyskac pare sekund na obmyslenie strategii. Nie, tak naprawde po prostu paru oddechow, bo pomyslow nie mial zadnych. Yoroku nie scigal go, ale tez nie mial zamiaru dac mu odpoczac. Skoro chcial sily, to niech ja teraz znajdzie. Wbil sai w ziemie. Tanemomi. Ostrze wylonilo sie pod nogami przeciwnika, ktory w ostatniej chwili odskoczyl. W zwarciu zle, a i na odleglosc tez niedobrze. Nakano dzgal teraz piach pod swoimi nogami zmuszajac Fukuzawe do ciaglego ruchu. Gdzie tylko postawil stope, za chwile pojawial sie tam szpikulec. Starszy oficer zasmial sie szyderczo. Zakrecil sai w dloniach pare mlynkow tym razem klujac podloze oboma na raz. Ta. Las ostrzy wylonil sie wokol Seiichi'ego, wiec tym razem musial wysilic sie zdecydowanie bardziej, by znalesc sie poza zasiegiem ataku. Wiedzial tez, ze skakanie tu i tam nie jest zadnym rozwiazaniem. Wreszcie zmeczy sie i skonczy jako szaszlyk. Rosnaca wscieklosc na wlasna bezsilnosc domagala sie ujscia. Zebral resztke sil i skoczyl do przodu. Musial skrocic dystans. Atak z powietrza byl w tym wypadku oczywisty i Yoroku na pewno bedzie na to przygotowany. Lepiej jednak przegrac walczac twarza w twarz, niz dac sie zagonic na smierc. Nakano skrzyzowal sai nad glowa, po czym energicznie wyprostowal rece. Kongi! Strumien drobnych czastek energii zasypal zaskoczonego Fukuzawe.

...Bambusowe zarosla kolysaly sie na delikatnym wietrze wydajac przy tym metaliczny chrzest. Niczym narecze ostrzy, w ktorym przebierasz szukajac tego jednego wlasciwego. Wojownik walczy tym, czym ma pod reka. Golymi rekoma, jesli musi. Ale tylko glupiec bedzie tlukl piesciami majac do dyspozycji bron. Tylko na tyle cie stac? Rzucic sie desperacko nie zglebiwszy przed tym wlasnego potencjalu? Czy wlasnie taki cel ci przyswiecal? Czemu poswieciles swe zycie? Wstan i walcz, jesli zaslugujesz na miano wojownika. Uzyj swego ostrza, zamiast opedzac sie kijem.

Yoroku wolnym krokiem zblizal sie do ciala. Moze jednak przesadzil?
- Jeszcze... – Seiichi wolno dzwignal sie z ziemi – ...nie... – wspierajac na wlasnej broni stanal na nogach – ...skonczylem... Haaaaa!
Gniew i frustracja wreszcie znalazla droge. Fukuzawa stal bokiem do kolegi. W cofnietej recej sciskal rekojesc ulozona prostopadle do ostrza. Stal polyskiwala wzdluz ramienia shinigami.
- No... - Nakano wygladal na zadowolonego – Mozemy wreszcie zaczac druga runde...

Gdzies niedaleko na krystalicznej powierzchni pojawila sie pierwsza rysa.

...Kisshomaru obserwowal wszystko z oczami wielkimi, jak spodki. Prawdziwi wojownicy toczacy pojedynek na smierc i zycie. Fascynujace. Zanpakutou w swej uwolnionej formie. Tego na pewno nie widzial zaden z tej glupiej bandy. Tluka sie tylko na kije udajac bohaterow. Zalosne kreatury. Pekna z zazdrosci, gdy im to opowiem. Chlonal kazdy szczegol, chociaz czesto wymiana ciosow przebiegala zbyt szybko i ze swego miejsca nie widzial tak dokladnie, jakby chcial. Gdy obaj shinigami siegneli po moc ich broni ziemia zatrzesla sie lekko i chlopak nagle sturlal sie z gorki. Nie bylo to przyjemne, choc szczesliwie nie napotkal niczego ostrego. Przynajmniej do czasu, gdy nie podniosl glowy. Spojrzenia obydwu mezczyzn byly ostrzejsze, niz ich bron. Nawet stary Yuuji opedzajacy sie przed dokuczajacymi mu urwisami nie wygladal tak groznie. Ci dwaj w odroznieniu od staruszka faktycznie mogli zrobic mu krzywde.
- Co tu robisz szczeniaku? Zycie ci niemile?!
Tyrada przeklenstw zdala sie nie miec konca. Chlopak byl jednak na tyle duzy, by wiedziec, ze jesli dorosli wyladowuja gniew krzykiem, trzeba poczekac, az skoncza i nie powinno byc tak zle.
- Zjezdzaj stad i niech cie tylko jeszcze raz tu zobacze...
W slad za uciekajacym Kisshomaru polecial kamien, ale wyladowal daleko. Watpliwe, by mial trafic.

-----------

- Buuujasz...
- Wcale nie, naprawde ich widzialem – Kisshomaru byl wsciekly. Wiele razy byl obiektem sarkazmu, ale przeciez nigdy nie zmyslal, wiec nie mieli powodow by mu nie wierzyc. Oczywiscie poza perwersyjna radoscia z dreczenia slabszych. No i ma za swoje. Chcial, zeby mu zazdroscili, a to zwrocilo sie przeciwko niemu. Kpina tym bardziej boli, bo niczego nie zmyslil. Mial ochote rzucic sie na nich z piesciami. Powstrzymywala go tylko swiadomosc, ze szybko uleglby przewadze liczebnej i jedyne, co mogl w ten sposob osiagnac, to jeszcze wieksze ponizenie. Znosil wiec drwiny z zacisnietymi zebami.
- Ja tez widzialem shinigami. Moja rodzina zna takiego i przychodzi nieraz na herbate.
- Pewnie zasnal na sloncu, albo nawachal sie dziwnych kwiatkow, to mu sie przysnila ta walka.
- Moze pokaz nam, gdzie to bylo. Tez chcemy popatrzec na starcie bohaterow.
Inni od razu podchwycili ten pomysl.
- Nie moge... – zarumienil sie nieco przypomniawszy sobie litanie obelg wystosowana w jego kierunku ostatnim razem – ...zreszta nie wiem, czy beda jeszcze tam trenowac...
- No jasne. Haha... ciekawe o czym bedzie nastepna opowiesc. Moze spotkasz jakied demony?
Nie mial zamiaru niczego im pokazywac. Przede wszystkim bal sie tam wracac po tym, jak shinigami go nakryli. Poza tym ta banda pawianow nie zasluzyla sobie na to. Z drugiej strony dosc juz mial szyderstw. Gdyby nawet zaprowadzil wrednych kolegow i zostali zlapani, to co? Dostalby pewnie w skore, ale oni tez. To brzmialo nawet kuszaco. W dodatku moze wreszcie daliby mu spokoj. Bil sie przez chwile z myslami, po czym silac sie na obojetnosc odparl, ze owszem, zaprowadzi, ale niech go potem nie winia, jesli ktos sie zgubi, skaleczy po drodze, czy w ogole cokolwiek. Odwrocil sie i odszedl czym predzej zanim zlosliwe towarzystwo wymysli jakas riposte.

...Nie zalowal swojej decyzji. Jak to czesto z dreczycielami bywa, mocni byli przede wszystkim w gebie. Gdy wyszlo, ze trzeba isc godzine, czy dwie przez las, w dodatku nie wiadomo, o jakiej porze przyjda shinigami i czy w ogole przyjda, wiec byc moze trzeba bedzie spedzic caly dzien w dziczy i wrocic z niczym, miny zrzedly. Ktos sie wymowil, ze nie ma tyle wolnego w domu, zeby blakac sie bez celu po pustkowiach, inny ze wszystko zmyslil i nie warto wiecej zawracac sobie glowy wyssana z palca historia. Niemniej paru najbardziej zatwardzialych postnowilo bronic honoru grupy i scierpiec niewygody, by udowodnic, ze maja racje. I dobrze. Nie wspomnial im o wszystkich atrakcjach, chocby o koniecznosci przecisniecia sie przez ciemna, wilgotna szczeline za wodospadem. A gdyby ich tak tam zostawic? Ale by mieli stracha. Nie byl jednak az tak msciwy, wiec porzucil te mysl rozkoszujac sie wylacznie sama mozliwoscia odplacenia za doznane krzywdy. Zreszta wystarczylo patrzec, jak niepewnie rozgladaja sie dookola w czasie drogi trzymajac dosc blisko siebie. Nie odwazyli sie na zadne szyderstwo majac swiadomosc, ze sami moga nie znalesc drogi powrotnej, wiec lepiej nie igrac z przewodnikiem.
Pierwsze proba buntu zaczela sie przy wodospadzie. Nie spodobalo sie przejsc przez sciane wody, za ktora podobno jest jakas dziura, ktora to dotrze sie na jakies pustkowie, gdzie byc moze trenuja shinigami. Padlo najpierw oskarzenie, ze to durny dowcip i wyciagajac ich tutaj chcial sie odegrac, a pozniej grozby, ze dostanie za swoje.
- Chcecie sie bic? Prosze bardzo. Wrocicie sami do domu? To moze ja wejde sam, a pozniej wroce inna droga, a wy tu siedzcie, jak ofiary losu. Wasza sprawa...
Nie czekajac na reakcje dal nura w szczeline za wodospadem. Zapalil kaganek. Szum wody zagluszal wszystkie dzwieki z zewnatrz, wiec nie wiedzial, o czym dyskutuja koledzy. Ze dyskutuja byl pewien. Po dluzszej chwili, ktora widac przyjeli za wystarczajaca, by uznac, ze nie wstrzymal po prostu oddechu pod woda, pojawil sie pierwszy. Mine mial nietega, ale widzac Kisshomaru odetchnal. Wyciagnal reke przez wode najwyrazniej dajac znak reszcie, ze faktycznie mozna tu wejsc i nie zostali wykiwani. Znowu byli w komplecie. Kisshomaru nie zwracal uwagi na poburkiwania, tylko szedl przed siebie. Laskawie nie pedzil zbyt szybko. Jakby sie pogubili, to pozniej sam musialby ich szukac. Przemoczonych i zziebnietych wyprowadzil na jalowe pustkowia.
Polecil im schowac sie dobrze miedzy skalami, a sam udal na rekonesans. Bal sie troche po ostataniej wizycie, ale staral nie dac po sobie poznac. Pewnosci siebie dodawal mu fakt, ze inni boja sie jeszcze bardziej. Zastanowil sie chwile co dalej. Czekac przy wylocie, jak wczesniej? Troche pozna pora. Mogli juz przyjsc, a wtedy spotkaliby ich co najwyzej po wszystkim. Nie brzmialo satysfakcjonujaco. Postanowil najpierw sprawdzic okolice, w ktorej shinigami trenowali poprzednio. Pamiec do miejsc mial dobra, niemniej w tej jednostajnej okolicy musial sie troche wytezyc. Uslyszawszy charakterystyczny szczek zelaza usmiechnal sie. Szczescie mu dopisywalo. Ostroznie podkradl sie do krawedzi wzniesienia. Pieczolowicie oczyscil okolice z kamykow, by zadnego z przejecia nie potracic i nie zdradzic tym samym swojej obecnosci. Wyjrzal tylko na moment. Sa. Nie uznali jednorazowo spotkanej widowni za powod do zmiany nawykow. Swietnie. Opanowal podekscytowanie. Rozejrzal sie po okolicy, szukajac dobrego stanowiska. Tamto z lewej wyglada obiecujaco. Poszczerbione podwyzszenie tworzace lekki nawis, zza ktorego bedzie mozna ogladac widowisko przez szpary, samemu pozostajac niezauwazonym. Z tryumfalna mina wrocil do kolegow.
- Ktory ciagle twierdzi, ze wszystko zmyslilem?
Napawal sie chwile wyrazami twarzy, po czym poinstrulowal, zeby zachowywali sie, jakby ich tu w ogole nie bylo. Nikt ich tu nie zapraszal i niech nie spodziewaja sie cieplego przyjecia, gdyby zostali nakryci. Podprowadzil cala grupe w miejsce, ktore wypatrzyl. Grunt lekko drzal co jakis czas. Znak, ze trening to juz nie rozgrzewka.

Nie mozesz mi przerwac i wyjsc stad zywy. Przegrales zatem. Doprawdy? Skad to intrygujace zalozenie, ze owo wyjscie ma dla mnie jakies szczegolne znaczenie...

Chlopcy jak urzeczeni wpatrywali sie w walczacych w dole mezczyzn. Kisshomaru wydawalo sie, iz tym razem starcie jest bardziej zazarte. W istocie, Seiichi zyskujac coraz wieksza wprawe w poslugiwaniu sie swoim shikai, coraz dluzej byl w stanie stawac przeciw swemu starszemu koledze. Ale dzisiaj Yoroku nie byl w najlepszym humorze i nie dawal ani sekundy wytchnienia. Zasypywal swego ucznia gradem ciosow, zmuszajac do karkolomnych akrobacji. Iskry krzesane przez ostrza, kamienie rozlupywane ciosami, ktore chybily celu, wzniecane tumany kurzu, powietrze gestniejace z wolna od reiatsu obu wojownikow. Piaty oficer coraz bardziej zatracal sie w walce. Po prostu dzis byl taki dzien, gdy nie liczylo sie nic innego. Czysta adrenalina, pierwotny gniew domagajacy sie udowodnienia supremacji, zmiazdzenia przeciwnika. Nie baczac na drasniecia, bo czymze było te pare ran, atakowal. A im bardziej spychal oponenta, tym agresywniej nacieral. Fukuzawa przeciwnie. Poczatkowo czul euforie z powodu poczynionych postepow, ale furia starszego kolegi systematycznie ja niwelowala, zastepujac frustracja. Wiedzial, ze stal sie silniejszy, tyle ze co z tego, skoro tylko bronil sie zaciekle, nie mogac przelamac naporu. Nawet jesli jego ostrze dosiegnelo ciala przeciwnika, to ulamek sekundy pozniej sam obrywal jeszcze mocniej. Bezradnosc, zal i zwatpienie coraz lapczywiej wyciagaly swoje macki w kierunku gardla. Ale przeciez on tez byl oficerem elitarnej jedenastej dywizji. W duszy wojownika zaplonal ogien gniewu i zaczal chciwie karmic sie ta niemoca. Co z tego, ze wrog mocniejszy? Tym gorzej dla niego, bo to on ma mniej zabawy. Nie po to zaszedl tak daleko, nie po to tyle pracowal, zeby teraz ot po prostu sie poddac. A niech nawet padnie tu dzisiaj trupem. Przynajmniej ze swiadomoscia, ze dal z siebie wszystko. Plomien rosl szybko, a razem z nim aura reiatsu otaczajaca walczacych. Obaj oddali sie bez reszty instynktom. Echo nioslo wsrod skal szczek broni i coraz glosniejsze okrzyki. Uwolniona energia wprawiala ziemie w wibracje, ktora przy kolejnym zajadlym zwarciu dala za wygrana. Niezauwazony przez shinigami zygzak pomknal spod ich nog ku pobliskiemu zboczu wspinajac sie po nim blyskawicznie. Dotarlwszy na szczyt, chwile pozniej zafundowal spora lawine, ktora ostatecznie przerwala starcie. Przeciwnicy odskoczyli od siebie poza zasieg spadajacych glazow. Odpadl tez kawalek skal, za ktorymi chowala się widownia. Pewnie nie zostaliby zauwazeni, Seiichi i Yoroku ciezko dyszeli spogladajac na siebie spode lba, gdyby nie glosne wrzaski paniki.
- Chodu! – Kisshomaru pomagajac szturchancami dal znak do odwrotu.
Nakano patrzyl beznamietnie za uciekajacymi dzieciakami. Nie ma rady, trzeba bedzie porzucic to miejsce, bo robi sie zbyt tloczno. Poza tym ktoremus z tych szczeniakow moglaby stac sie krzywda. Moze i lepiej. Zmienne warunki stymuluja rozwoj. Schowal bron i dal znak koledze, ze na dzisiaj skonczyli.

Popekany krysztal rozprysl sie i opadl powoli srebrzystym pylem.

...Grupka dzieci zatrzymala sie na skraju pierwszych budynkow. Strach poczwarzal sily i dodawal energii. Dopiero tutaj wszyscy poszuli sie wreszcie w miare bezpiecznie. Podczas ucieczki nikt nie odwazyl sie tracic czasu na ogladanie sie za siebie. Stali ciezko dyszac. Potwornie zmeczeni, ale gdy oddech sie uspokoil pojawily sie tez i usmiechy. To faktycznie bylo cos. Prawdziwa przygoda. Kisshomaru uniosl glowe, choc raz z poczuciem wyzszosci.
- I komu to zawdzieczacie?
Nie czekajac na odpowiedz ruszyl do domu. To byl jego dzien. Do czasu. Ojciec szukal klucza do szopy, a ze nigdzie go nie było, nieobecny przez caly dzien syn byl glownym podejrzanym. Poniekad zreszta slusznie. Juz siegal do torby, by go wyciagnac i przyjac bure, ale - torby nie bylo. Rozlozyl wiec rece z niewinna mina, rozmyslajac intensywnie, gdzie ja posial. Na pewno mial ja na pustkowiach, wiec albo tam zostawil, albo zgubil po drodze. Druga mozliwosc wykluczyl. Pasek byl z mocnego materialu i sprawdzal go systematycznie, czy sie nie przetarl. Fatalnie. Jesli dalby sie zlapac po raz trzeci, na pewno dostalby w skore. Ale przeciez chodzi o odludzie, a nie centrum Gotei. Wystarczy pojsc, znalesc zgube i wyniesc sie czym predzej. A jesli ktos tam bedzie, to poczekac z daleka, az skoncza, tym razem nawet nie patrzac. Obiecal ojcu, ze juz szuka i ulotnil sprzed jego oczu.
Ledwo wzeszlo slonce wymknal sie w dobrze znanym kierunku. Mial nadzieje, ze shinigami nie sa rannymi ptaszkami i nie zaczynaja cwiczyc bladym switem. Nie ci dwaj przynajmniej. Im byl jednak blizej, tym bardziej byl spiety. Nie zauwazyl przy wodospadzie zadnych sladow. Tak samo po drugiej stronie przejscia. Zaczal wiec ostroznie przemykac miedzy skalami na miejsce wczorajszego pojedynku. Ani zywej duszy, co bylo mu na reke. Niestety nigdzie nie widzial poszukiwanego przedmiotu. Stwierdziwszy, ze malo efektywne bedzie bieganie za kazdy kamien wspial sie na skale. Przylozyl dlonie do czola zaslaniajac oczy od slonca i zaczal rozgladac po okolicy. Mial nadzieje, ze bury material torby bedzie dostatecznie odroznial sie od zolto-rdzawej okolicy. Glazy, uschniety krzaczek, pyl. Nic interesujacego, co troche go zmartwilo. Gdzies w cieniu wypatrzyl ciemna plame. Nie wygladala na to, czego szukal, ale mimo to postanowil sprawdzic. Ostroznie zsunal sie ze stoku, podbiegl kawalek i stanal wryty. Twarza do ziemi lezal shinigami z jedna dlonia zacisnieta na broni. Chlopak najpierw wpadl w panike. Juz po nim. Po co sie tu pchal? Juz lepiej bylo zniesc gniew ojca. Tamten jednak nie ruszal sie i nie wygladal na jednego z tych, ktorzy tu trenowali. Kto to zatem i dlaczego tak lezy? Nie zyje? Jakis hollow go zabil i moze wlasnie stoi za plecami? Obejrzal sie nerwowo. Nikogo w zasiegu wzroku. Zaschlo mu w gardle.
- Przepraszam... - wychrypial cicho drzacym glowem.
Stuk, stuk - podmuch wiatru, albo myszkujacy gryzon stracil kamyk. Kisshomaru poderwal sie przerazony do ucieczki. W lesie troche ochlonal widzac, ze nic go nie sciga, ale nie zwolnil. Nie zamierzal sam tam wracac. Trzeba powiedziec o tym komus doroslemu.

- Gdzie ten shinigami, ktory odwiedza twoja rodzine?! - wydyszal do jednego z kolegow.
- Eee... - zagadniety zrobil glupia mine - ...ja tak tylko zartowalem...
Dawniej na pewno by odpyskowal, ale po ostatnich wydarzeniach autorytet Kisshomaru bardzo wzrosl. Chlopak parsknal. Oczywiscie to bylo do przewidzenia. Ludzil sie troche, ze okaze sie prawda, bo najprosciej byloby poinformowac Gotei i niech oni zajma sie swoim. I niebezpieczenstwem, ktore moze sie tam czaic. Nie ma wyjscia. Pobiegl do domu. Ojciec z wujem i paroma sasiadami wlasnie dyskutowali o czyms przy herbacie. Wszyscy z dezaprobata popatrzyli na nagle wtargniecie. Rodzic juz szykowal sie do ostrej reakcji na niestosowne zachowanie syna, ale ten zaczal od szybkich przeprosin, a pozniej jeszcze szybszych wyjasnien. Dorosli byli skonfudowani.
- Po kolei dziecko i powoli, bo nic nie idzie z tego zrozumiec.
Opowiedzial skrocona wersje z pominieciem ciagu wydarzen, ktore zaprowadzily go dzis na pustkowia. Rzecz jasna spotkal sie z powatpiewaniem, wiec zaczal zapewniac, ze nie klamie i moga kogo chca zapytac, ze nigdy nie zmyslal. Widzac zaangazowanie, z jakim probuje ich przekonac wuj z ojcem uznali, ze mozna te historie potraktowac powaznie. Dlaczego w koncu chlopak, ktory do tej pory nie sprawial zadnych klopotow mialby narazac na wstyd cala rodzine. Sprawy shinigami to nie rzecz dla zwyklych mieszkancow Rukongai, lepiej sie w to nie mieszac - orzekl jeden z sasiadow. Jesli juz, to poinformowac, jak sie ktorys w okolicy raczy pojawic, co przeciez zdarza sie znacznie rzadziej, niz problemy, ktore mogliby pomoc rozwiazywac. No wlasnie. I przez caly rok moze nie nawinac sie zaden, a do Seireitei daleko. Jezeli jeszcze zyje, to trzeba zareagowac szybko. Po pierwsze nie o polityke sie rozchodzi, a o przyzwoitosc. Potrzebujacemu pomaga sie niezaleznie od tego, czy jego kamraci, albo rodzina uczynili cos dla nas. Po drugie, jesli ktos rozwaza to na gruncie zyskow, majac dlug wdziecznosci latwiej liczyc na reakcje, niz go nie majac. Zatem pomoc trzeba zorganizowac. Kto nie chce, isc nie musi.
Dziesiec minut pozniej grupa mezczyzn pod przewodnictwem Kisshomaru ruszyla sprawdzic rewelacje chlopaka. Uzbrojona w motyki, widly i kije, bardziej dla dodania sobie animuszu, niz z zamiarem uzycia. Tego ostatniego w trakcie drogi opadly czarne mysli. Jesli shinigami obudzil sie i juz sobie poszedl, czy z obojetnie jakigo powodu juz go tam nie bedzie? Wyjdzie na klamce. Moze juz lepiej zawrocic teraz i przyjac bure. Zacisnal piesci. Nie! Jesli ma zostac posmiewiskiem sasiadow, to przynajmniej nie dlatego, ze narobil rabanu i stchorzyl. Tam moze czekac umierajacy. Wsrod wielu rzeczy, które mowil dziadek bylo i to, ze bohaterem nie jest ten, kto jest silny, a taki, co potrafi stawic czola swoim slabosciom. Przy wodospadzie pojawila sie najwieksza trudnosc. Nawet ojciec patrzyl z powatpiewaniem. Szmat drogi, a teraz trzeba moczyc sie, by po drugiej stronie magicznego przejscia... naprawde wyglada to, jak dzieciecy, glupi wymysl. Kisshomaru zrobil najbardziej blagalna mine, na jaka bylo go stac, przysiegajac sobie w duchu, ze kiedy wroca do domu skupi sie na pomaganiu rodzicom w codziennej pracy, zamiast szukaniu przygod. Ojciec westchnal ciezko, ale wsparl go. Troche wody krzywdy nie zrobi, a skoro przyszli az tutaj, to co szkodzi sprawdzic do konca.
Po drugiej stronie chlopak niemal nie mogl sie opanowac, zeby nie puscic sie biegiem nie czekajac na nikogo. Chcial czym predzej zobaczyc, ze on tam jest. Sekundy trwaly wiecznosc, a zupelnie chlodny piasek parzyl. Jeszcze tylko ten glaz i tamta skalka. Goraczkowe przeszukiwanie wzrokiem. Jest! Nieregularna, czarna plama wsrod rdzawej scenerii. Krzyknal podeskcytowany, wskazujac palcem tryumfalnie.

Shinigami chyba zyl. Przynajmniej tak zawyrokowal sasiad po obejrzeniu ciala. Szybko postanowiono zabrac go do domu, a tam zdecyduje sie co dalej. Nie ma potrzeby krecic sie tu dluzej. Chlopak nie zabral sie ze wszystkimi. Przy doroslych nabral znowu odwagi i uznal, ze jednak musi poszukac swojej torby. Mezczyzni skupili się na nieznajomym. Nie zawazyli, kiedy sie od nich odlaczyl. Ciekawila go rzecz jasna historia nieznajomego, ale ojciec osoba praktyczna, jak tylko upora się z bierzacym problemem, szybko sobie przypomni o kluczu do szopy. Lepiej, zeby do tego czasu sie znalazl. Zatem, jak powtarzal dziadek – systematycznie i spokojnie. Gdzie mogl ja zostawic?

(...)


...Kapitan Shimada przechadzala sie po oddziale zagladajac kolejno do sal, gdzie umieszczono ciekawsze przypadki. Ci zatruli sie czyms, nie chcieli sie przyznac czym. Podejrzewala, ze probowali pedzic pokatnie wlasne sake przy pomocy niezbyt czystej aparatury, niewykluczone bedacej wlasnoscia dwunastej dywizji. Dalej shinigami, ktorego poturbowal hollow i od tego czasu, jego obrazenia nie chca sie goic i drugi, teoretycznie byl zupelnie zdrowy, ale poziom reiatsu zatrzymal sie na dziwnie niskim poziomie. Na koniec zagadka. Nieznanej tozsamosci osobnik znaleziony na pustkowiach trzy tygodnie temu. Wnioskujac po stroju i lezacym obok zanpakutou nalezal do Gotei. Nikt go jednak nie rozpoznal, w archiwum nie znaleziono zadnej wzmianki pasujacej do rzeczonego. Nie zdziwila sie zastawszy w sali Mio, ktora sama zglosila sie do opieki nad spiacym krolewiczem. Dobra z niej dziewczyna, tylko strasznie niesmiala. Nic dziwnego, ze czuje sie tak swobodnie przy wiecznie spiacym mezczyznie.
- Jak sie dzisiaj miewa Twoj pacjent? - zapytala.
- Haku? Stabilnie, chociaz dalej nie odzyskal przytomnosci.
- Wiec nazwalas go Haku?
Hanako usmiechnela sie, na co dziewczyna oblala sie rumiencem i wbila wzrok w ziemie. Jej najwieksza tajemnica wyszla na jaw. Jak mogla byc tak nieostrozna. Teraz wszyscy sie dowiedza. Nie przezyje tego. Kapitan polozyla jej reke na ramieniu.
- Nie masz sie czego wstydzic, faktycznie niczego sobie, a poki spi mozna miec nadzieje, ze w obyciu rowniez bedzie mily. Poinformuj mnie, gdyby zaszly jakies zmiany. Pare osob chetnie by poznalo szczegoly.
- Haaai! – Mio uklonila sie gleboko.

(...)

Cisza trwajaca jak dlugo? Wiecznosc? Uderzenie blyskawicy? Czy mozna rozwazac o czasie, gdy nie ma niczego? Nawet czasu. Jest tylko trwanie. Niezmienne. Cieplo? To wrazenie, to cieplo. Pojecia, slowa, znaczenia. Swiadomosc. Proznia zalewana potokiem bodzcow. Wszystko nowe, ale przychodzace jednak z wlasnym imieniem. Nie nowe? Swiatlo. Cieplo i swiatlo czesto sie ze soba lacza.

Ostatnie slowa pani kapitan zasmucily Mio. Do tej pory zupelnie sie nad tym nie zastanawiala. Snila sobie na jawie o wspolnie spedzonych chwilach nie zaprzatajac sobie glowy przeszloscia Haku. Pewnie nazywa sie zupelnie inaczej. Moze ma zone, dzieci, albo jest poszukiwanym kryminalista. Nawet jesli nie, poza tym pokojem jest mnostwo atrakcyjnych dziewczat bardziej pewnych siebie, z ktorymi nie bedzie potrafila konkurowac. Ale gdyby tak nie obudzil sie wcale? Nie, to tez nie jest rozwiazanie bez wad. Nikt by go co prawda jej nie odebral, tyle ze nawet na najprostsze przytulenie nie byloby co liczyc. Moglaby wprawdzie polozyc sie po cichu obok... o nie! Na sama mysl zrobilo jej sie goraco i zaczerwienila na calym ciele. Poza tym gdyby ktos ja przylapal, spalilaby sie ze wstydu. Dosc snow na jawie glupia dziewczyno! Wez sie za robote, zamiast snuc fantazje. Odwrocila sie, by poprawic posciel i wpadla w oslupienie napotkawszy bursztynowe spojrzenie.

(...)

Przez kilka nastepnych tygodni Kisshomaru nieco sie zmienil. Skonczyl z wypadami do lasu, spowaznial. Rodzice najpierw byli troche zaskoczeni, ale ucieszyli sie. Uznali, ze chlopak wreszcie zaczal wydoroslac. I dobrze, bo im szybiej zrozumie, ze prawdziwe zycie, to ciezka praca, a nie wachanie kwiatkow na lace, tym lepiej.


(...)


Letni księżyc -
Klaszcząc w dłonie
Oznajmiam świt.


__________________________

Ciag dalszy byc moze nastapi... edit 3.VII.2014


Ostatnio zmieniony przez Watanabe no Tsuna dnia 2010-02-21, 21:25, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry Go down
 
Watanabe no Tsuna
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Watanabe no Tsuna
» Tsuna-sensei

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Offtop :: Wasza Twórczość-
Skocz do:  
Free forum | ©phpBB | Free forum support | Kontakt z | Zgłaszanie nadużyć | Najnowsze dyskusje